O niedocenianej dobroci
Zaparzyła mocną herbatę o zapachu bergamotki w starym imbryku po babci. W jej dłoniach zabrzęczały filiżanki z kruchej porcelany z bladoróżowym, kwiatowym motywem. Dom pachniał miłością i ciepłym plackiem drożdżowym z jagodami, a przez okna przesłonięte jedwabną zasłonką wlewało się jesienne, zachodzące słońce. Podłoga w sieni zaskrzypiała – dzieci naniosły trochę błota z łąki, ale to nic, posprząta później, a teraz napiją się herbaty i porozmawiają o tym, co dobrego ich spotkało.
Uwielbiała spokój, ciszę i kilka prostych słów, w stylu „proszę, dziękuję, przepraszam”. Tych, które najłatwiej powiedzieć, a które tak rzadko słyszymy. Bo każdy musi więcej, musi szybciej, musi, musi, musi, ma swoje życie, swoje problemy, zajmij się sobą. Uwielbiała gesty, które dają innym uśmiech. Ceniła życzliwość, ale nigdy nie potrafiła o nią żebrać. Zawsze starała się być dobrą osobą – w złym świecie.
Lubiła mówić do nieznajomych per „pan” lub „pani”, choćby rozmówca był młodszy od niej. Urzekły ją uroczyste formy grzecznościowe w relacjach męsko-damskich nawet na pierwszych randkach. – Przyjdę po Panią o szóstej wieczorem. – Bardzo Pan miły i szarmancki, przepiękne kwiaty. Świeże kwiaty też kochała – piwonie, tulipany, róże, azalie… Marzyła o bukietach zamiast czekoladek i wyszukanej biżuterii na urodziny; ustawiała je w blaszanym wazonie na etażerce w pokoju gościnnym, zaraz obok wiklinowego koszyka z czasopismami – do kawy. Ceniła w nich naturalne piękno, ulotność i to, że były warte więcej niż wyglądały, a umierały szybko – tak jak ona.
Zawsze śmiała się, że powinna żyć w XIX wieku, nosić balowe suknie z gorsetami i spacerować nieśpiesznie po dróżkach wokół swojej posiadłości. Jak w twórczości Jane Austen. Albo po francusku – zlizywać lukier z palców po słodkich makaronikach jak Maria Antonina. Lubiła tradycyjne tańce – walc wiedeński, tańczony wspólnie z gośćmi na przyjęciach, zamiast groteskowych wygibasów do topornych umcy-umcy po pijaku. Wino i szampana sączyła z namaszczeniem, jak dama.
Nie umiała powiedzieć nikomu złego słowa; nikt nigdy nie zranił jej, by to było potrzebne, a sama nie widziała sensu ranić innych ludzi. Zawsze starała się widzieć dobre rzeczy – mogła ustąpić miejsca na huśtawce koledze z drugiego bloku, jeśli akurat wolne były drabinki obok. Rodzice nigdy jej za to nie pochwalili – wciąż powtarzali, że będzie życiowym popychadłem, że nie poradzi sobie w dorosłym świecie, że nie umie walczyć o swoje.
Naszym zadaniem jako rodziców nie jest wychowanie dzieci tak, by radziły sobie w złym świecie, ale tak, by uczyniły ten świat lepszym.
– Janusz Korczak
Joanna ma dziś 34 lata, dwójkę dzieci i niezłą kancelarię w dużym mieście, choć sama mieszka na wsi. Wyszła za mąż szybko – udało jej się poznać prawdziwą miłość. Nie musiała walczyć, wydrapywać oczu zawistnym koleżankom ani wyzywać despotycznych przełożonych. Zbudowała swoją pozycję na szacunku do swojej osoby – na szczerości, dobrym słowie, uśmiechu. Biznes rozkręciła szybko – o poradę prawną zwrócili się do niej znajomi, którym kiedyś pomagała w szkolnej w ławce. Wiedzieli, że mogą liczyć na profesjonalizm i zaufanie.
Była szczęśliwa. I głęboko wierzyła w to, że spotyka ją dobro, bo sama stara się być dobrą osobą.
Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.
– Władysław Bartoszewski