Jak mogłam kochać tego człowieka?

Spotkałam wczoraj mężczyznę, z którym dzieliłam dwa lata swojej przeszłości. Kupował papierosy i pszenne bułki z chrupiącym nacięciem z wierzchu. Może właśnie smażył jajecznicę dla swojej kobiety i zabrakło mu pieczywa? Nie pozwoliłam mu mnie zobaczyć – uciekłam od jego wzroku, zanim zdołał mnie dosięgnąć. Podpatrywałam go kątem oka zza regału z makaronami – jak chowa drobne do tylnej kieszeni spranych dżinsów i wychodzi – tak pewnie i bez emocji jak pewnego mroźnego popołudnia odchodził z mojego życia.

Nigdy z nim nie spałam. Czy to znaczy, że nie mam prawa nazywać się jego dawną kobietą? Czy przynależność do mężczyzny określa tylko kąt rozwarty między udami bez bielizny po środku? A może to właśnie za mną tęskni najmocniej, bo jestem jego rozczarowaniem, jego niespełnieniem i jego snami w samotności pełnymi erotyki bez dotyku?

Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, jak mogłam kochać tego człowieka. Był wczoraj dla mnie zupełnie obcą osobą, na którą w dodatku nigdy nie zwróciłabym uwagi na ulicy. Kartoflany nos, krzywe zęby i zbyt mocne rysy twarzy, które kiedyś wydawały mi się męskie, a teraz pokraczne i szpetne. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy pewnego dnia obudzę się i pomyślę tak samo o moim mężu. „Jak mogłam kiedyś kochać tego człowieka?”.

I cholernie nie chcę tego dnia. I panicznie boję się dnia, w którym on pomyśli tak o mnie…

I gdzieś na końcu miasta znajdzie dziewczynę, której będzie zawoził kwiaty po pracy. Która nauczy się parzyć mu herbatę taką, jak lubi. Z którą będzie robił w łóżku te wszystkie rzeczy, których ja nie lubię. A potem wróci do mnie i jak co dzień pocałuje w policzek na powitanie.

Bo tak naprawdę nie chodzi o to, że go kocham, ale o to, że chcę być kochana. I nie umiałabym nigdy znieść poczucia, że znów przegrałam z jakąś kobietą, że on woli inną ode mnie. Chciałabym jej wyrządzić największe świństwo na całej planecie. On by mnie nie obchodził. Nienawidzę kobiet, którym czegoś zazdroszczę.

I chyba najbardziej boję się tego, że nie umiem ufać mężczyznom – wygłodniałym samcom, którzy zapraszając kobietę w windzie do swojego pokoju w hotelu nawet nie zamierzają zdejmować obrączki. Tym, którzy zapraszają na kolację, ale tak naprawdę myślą tylko o śniadaniu nazajutrz. A najbardziej tym, którzy dużo pytają i jeszcze więcej mówią pięknie to, co chcesz usłyszeć, tylko po to, by zdjąć z ciebie stanik jedną ręką, choć potem nie potrafią już odebrać telefonu.

Dlatego lubię podobać się facetom, ale tylko tym, z którymi nie chcę sypiać. Lubię być kusząca, uwodzić czernią rajstop pod szpilkami i uśmiechać się znad kieliszka martini, na którym odciskam ślad czerwonej szminki. Ale tylko, jeśli nie muszę być sam na sam z mężczyzną. Jeśli zaczepne uwagi nieznajomych nie kończą się pytaniem o imię. Jeśli maskę pięknej, niezależnej i niedostępnej kobiety mogę przywdziać tylko na chwilę i wiem, że nie zakocham się w kimś, kto nigdy nie spojrzałby na mnie, gdybym nie miała na sobie maski.

Wieczorami piję czasem kawę w kawiarni za rogiem. Cała „zrobiona”. Kiedy raz przyszłam tam bez makijażu, kelner mnie nie poznał. Spotykam tam różnych mężczyzn, wielu z nich się do mnie uśmiecha, ale tylko garstka miała odwagę podejść. Zawsze wtedy kłamię, że czekam na męża. Boję się, że kiedyś będę miała odwagę nie skłamać. Pójdziemy do niego, choć w jego oczach zobaczę dokładnie tę obietnicę, że więcej to się nie zdarzy.

Może będzie to tego dnia, gdy dowiem się o nowej dziewczynie mojego męża albo dużo wcześniej, ze strachu przed tym dniem. Może przestanę czuć się doceniana i to ja zdradzę pierwsza, choć brzydzę się zdradą potwornie.

Nie powiem nic o sobie. Zdejmę bluzkę i położę jego dłonie na swoich piersiach. Zamknę oczy i zapomnę o tym, kim jestem. Nikt się nie dowie. Nikt nie będzie mnie oceniał. Pocałuję go i rozepnę guziki jego koszuli, drażniąc paznokciami skórę jego torsu. Mogę być sto sześćdziesiątą czwartą dziewczyną, którą pieprzy na tej kanapie i gorszą przynajmniej od trzydziestu dwóch z nich, ale jakie to ma znaczenie? Za chwilę podniosę majtki z podłogi i zamknę drzwi za sobą. Nie usłyszy o mnie nigdy, ani nie zobaczy mnie już więcej.

Nie chcę znać jego historii. Nie chcę być jej częścią. Nie chcę żadnych dalszych ciągów naznaczonych tęsknotą i rozczarowaniem. Nie chcę żadnych smaków słów i nie mam już łez w sobie. Nie umiem już być porzuconą kobietą, nie pamiętam już jak leczy się złamane serce.

Bo ktoś mnie kiedyś mocno zranił, i tę drzazgę czuję do dzisiaj.