Dlaczego się poddajesz? | Sky is not the limit
To miał być tekst o tym, że jadę na See Bloggers, ale nie jadę. To było do przewidzenia – w końcu mam młodego bloga, którego prawie nikt nie czyta i nudne teksty o czymś, o czym nikt nie chce czytać. I do dnia ogłoszenia wyników nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę się dostać i za chwilę planować wyjazd nad morze. Ale właśnie tego dnia pojawiła się nadzieja. Mała iskierka, którą potem ktoś brutalnie zgasił. Rozczarowanie.
Bo wcale nie chodzi o ten event, nowe kontakty i możliwości, ciekawe prelekcje i masę świetnych ludzi, których czytam – w jednym miejscu. Wcale tak naprawdę nie chciałam tam być. Ale zostałam odrzucona – i na tym ucierpiało moje ego. Chodzi właśnie o rozczarowanie.
Jestem beznadziejna, ten blog jest bez sensu, nie potrafię pisać. Wyrzucę laptopa przez okno i zakopię się pod kołdrą czekając na śmierć w samotności. Do końca życia nie napiszę już nawet sms-a.
Hola, hola, czekaj! To, że nie jesteś najlepsza, nie znaczy, że jesteś najgorsza i do niczego się nie nadajesz. Jesteś przeciętna, a przecież nie ma w tym nic złego – wciąż jesteś lepsza od wielu ludzi, którym nie chce się ruszyć tyłka z kanapy i postawić choćby kroku w kierunku swoich marzeń. Przecież jesteś wystarczająco dobra – a to wciąż bycie bardziej „dobrym” niż nie.
Odejść zamiast próbować dalej?
Ile razy już rzucałaś wszystko w diabły, kiedy coś nie wyszło? Jak często poddajesz się, gdy zaliczysz małe potknięcie? Chcesz być perfekcyjna, ale jesteś przeciętna, więc wybierasz bycie nikim, bo tak prościej.
Zbyt często popadamy w skrajności. Chcemy być albo super, albo wcale, ale zapominamy, że potrzeba cierpliwości, by wspiąć się na szczyt. Zbyt łatwo poddajemy się w drodze, bo zaczyna być trudniej. Często wolimy się wycofać, zamiast spróbować jeszcze raz, jeśli coś nie wyszło.
Miałam być dobrym prawnikiem, ale mam dziecko zamiast pracy i stosy pieluch zamiast pozwów do napisania. Więc rzucę studia w cholerę, bo tak jest łatwiej niż starać się gromadzić wiedzę i powoli budować markę, czekając na odpowiedni moment. – Cierpliwość wymaga wysiłku.
Miałam być szczupła i piękna, ale znowu zjadłam o jednego pączka za dużo, więc nawpierdalam się teraz kebabów i zapiję colą, bo chuj, i tak przepadły mi już dwa dni męczarni na siłowni. Katuję się już całe dwa tygodnie, a efektów nie ma, więc w pizdu rzucam te hantle i aeroby, idę po Milkę do sklepu. Tak łatwiej. – Wytrwałość wymaga wysiłku.
Mam być dobrym blogerem, więc muszę publikować co najmniej dwa teksty w tygodniu. Polajkuję wszystkie blogi, jakie znam, licząc na to, że ktoś się odwdzięczy i będę czytać je mimo, że są słabsze od mojego. Ale muszę zyskać czytelników. Muszę być mega popularna. W końcu piszę bloga dla kasy i fejmu, pff. – Łatwiej zyskać puste cyferki w statystyce niż doskonalić swój warsztat i tworzyć wartościowe treści.
Łatwiej jest się poddać, niż walczyć. Łatwiej jest nie mieć marzeń, niż stale dążyć do ich spełnienia. Ale czy łatwiej znaczy lepiej? Kto na końcu będzie bardziej szczęśliwy?
Prawdziwa ja vs wyśniony ideał
Od dziecka jesteśmy porównywani. I tak już nam zostaje. Lubimy krytykować tych, którym po cichu zazdrościmy, by samemu poczuć się lepiej albo stajemy się „więźniem ocen” i patrząc na złudne ideały, karmimy swoje kompleksy. Też tak mam, ale widzę, że nie tędy droga – to ślepa uliczka. Nie pójdę dalej, brnąc w toksyczne emocje albo narzekając na niesprawiedliwość świata.
Mam koleżankę, która zawsze wpędza mnie w depresję, bo jest kobietą sukcesu, której zazdroszczę dosłownie wszystkiego. Ma zgrabną figurę, pasjonującą pracę, niezłą pensję i życie pełne przygód. Ale patrząc na nią, skupiam się na tym, czego mi brakuje, zamiast doceniać to, czego mam więcej od niej. Zaczynam nas porównywać, ale przecież jesteśmy kompletnie różne. I zamiast szukać w sobie pól, w których mogę się rozwinąć, dołuję się, że nie jestem w tym tak dobra jak ona.
A to wcale nie ma sensu. Oglądanie się na innych nie przybliża nas do własnych celów, a wręcz skazuje na porażkę. Tracimy z oczu kolejny wyznaczony sobie przystanek, bo kątem oka podpatrujemy kogoś, kto radośnie macha nam na mecie, ale zapominamy, że on biegł zupełnie inną trasą.
Bądź lepsza dla siebie – nie dla innych
Dziś daję sobie czas, aby się zatrzymać. Spojrzeć dokładnie, w którym kierunku zmierzam i nie patrzeć, dokąd biegną inni. Wystarczy mi mój spacer po własne małe marzenia. Chcę być jutro lepsza od siebie z wczoraj, zamiast spinać się o bycie lepszą od kogoś, kim nie warto się nawet przejmować. I patrząc na niego na mecie, iść dalej swoją ścieżką, zamiast schodzić z trasy ze zwieszoną głową.
Jeśli mój blog nie znalazł się w gronie 600 szczęśliwców z potencjałem, których warto zaprosić na coroczny festiwal, przez kolejne 12 miesięcy będę pisać coraz lepsze teksty, zamiast kasować stronę i nigdy nie napisać niczego więcej.
Jeśli znów usmażyłam sobie frytki o 22-ej, na śniadanie zjem owsiankę z bananem zamiast dwóch tabliczek czekolady, bo wciąż mogę starać się o płaski brzuch, a nie oddalać od celu.
*
Dziś wieczorem obejrzałam film „Zostań, jeśli kochasz” i zauroczył mnie fragment wypowiedzi bohaterki: „W wieku 26 lat Ludwig van Beethoven ogłuchł, kończąc udaną karierę pianisty. Zdeterminowany nie pozwolił, aby tak drobny szczegół jak brak słuchu zakończył jego muzyczną karierę. Ludwig został więc kompozytorem.”
Czasem życie rzuca nam kłody pod nogi. Ale to od nas zależy, czy nauczymy się je przeskakiwać, czy wycofamy się i nigdy nie pójdziemy dalej, nie zobaczymy nic więcej i nie przekroczymy żadnych granic. Jasne, na początku zaliczymy kilka upadków i bolesnych otarć, ale one nie mają znaczenia, bo zawsze warto się podnosić.
Sky is not the limit. Your mind is.