Piszemy swoją historię
Nigdy nie skończyłam żadnego z opowiadań, chociaż cholernie lubię je pisać. Siadam przy stoliku w kawiarni i zamawiam największy kubek ciepłej latte. Niecierpię gorącej i nigdy nie piję zimnej – to jedyna normalność w moim życiu, bo cholernie lubię też skrajności. Mam słabość do zimnych drani i ich nic nieznaczących dłoni na moich gorących udach. Lubię ich kłamstwa szeptane do ucha późną nocą i puste łóżko, gdy budzę się rano z głową pełną myśli. I mam ochotę na więcej. Chcę o tym napisać, ale nigdy nie skończyć.
Bo nie lubię, gdy coś się kończy, wiesz? Wiesz. Siadam dziś na ławce, na której paliłeś ostatniego papierosa w moim życiu. Tutaj wyznałeś miłość Anecie i nigdy potem jej nie spotkałeś. Ta ławka musi mieć coś w sobie. Tak łatwo wszystko kończy. Czy może zakończyć dziś moją tęsknotę?
Odciskam ślad podeszwy w śniegu, chociaż nasze kroki nigdy się już nie spotkają. Obrałeś swój kierunek, a ja mam już własną parę męskich dłoni do dotykania. Wybrałam je z Tobą, pamiętasz?
W moich opowiadaniach najważniejszy jest początek. Pierwsze spotkanie. Pierwszy pocałunek. Moment, kiedy iskrzy, a ja topię się w pięknie wyobraźni. Potem dopisuję jeszcze kilka zmyślonych historii, ale czuję brak emocji, bezbarwność słów i w końcu porzucam opowiadanie na rzecz innego początku, innego spotkania i innych pocałunków.
Tak samo mam w życiu.
Lubię łapać spojrzenia obcych mężczyzn w tłumie, posyłać im uśmiechy niby pierwsze krople atramentu i niby przypadkiem wręczać pióro, by mogli skreślić własne słowa. Ale zanim fabuła się rozwinie, porzucam tę historię – w końcu zaczęłam już pisać książkę na całe życie. Nie jest już tak ekscytująca jak na początku i potrzebuję czasem poczuć te iskry, zacząć pisać coś nowego, zachłysnąć się nieznanym, ale zawsze wracam pisać kolejny rozdział w powieści mojego związku.
Bo kiedy piszę opowiadanie, liczy się początek, ale w książce najważniejsza jest motywacja, by stale ją pisać.
Pamiętasz dłonie mojego męża, prawda? Nie były tak gorące jak spojrzenie Mateusza, gdy rozbierał mnie wzrokiem na klubowym parkiecie, ani tak zimne jak jego serce, gdy żebrałam o miłość. Pragnęłam stale wirować na roller-coasterze, być porzucaną i zapłakaną, a zaraz potem czuć rozgrzane usta na mojej szyi. Zimny drań, co nie? Wybrałam te drugie dłonie. Spokojne i ciepłe – te, które nigdy nie wręczyły mi bukietu z dwustu róż, ale nosiły syna o drugiej w nocy. Te, które dotykają mnie czule przed snem, zamiast żądać uległości. Te, których nie doceniałam, bo prawdziwy skarb nie błyszczy. Wybrałam książkę zamiast opowiadania, które kiedyś urwę.
I przez moment się zawahałam, bo znów nie czułam się szczęśliwa. Tak jak zawsze. Zmieniałam mężczyzn z nadzieją, że któryś z nich w końcu sprawi, że będę szczęśliwa. Że któryś z nich odmieni moje życie. Szukałam w nich szansy na lepsze jutro, promienną przyszłość i idealne chwile do herbaty. I dlatego tak często ich zmieniałam. Bo żaden nie mógł dać mi tego, co zawsze miałam w sobie. Bo tylko Ty możesz sprawić, że będziesz szczęśliwy. Twoje życie zależy od Ciebie. I nie myśl, że jeśli ten przystojniak z klatki obok umówi się z Tobą na piwo, to nagle odmieni Twoje życie. Nic się nie zmieni, dopóki TY się nie zmienisz.
Piszę dziś najlepszy rozdział w swoim życiu. Bo CZUJĘ się najlepsza.
Nie lubię zakończeń. Nie chcę kończyć żadnej znajomości i zbyt wiele przyjaźni zakończyło się przedwcześnie. Nie chcę kończyć naszej książki. I nie chcę nigdy skończyć pisać opowiadań.