Ścieżka niewykorzystanych szans
Moje życie wybrukowane jest ścieżką z niewykorzystanych szans. Od zawsze składa się z chwil, w których wolałam wycofać się chyłkiem niż spróbować sięgnąć gwiazd. Zawsze bałam się, że spadnę; albo bałam się strachu tak w ogóle.
Miałam 6 lat, kiedy pani przedszkolanka zapytała mnie, czy chcę, by mój chłopak tańczył ze mną poloneza na balu przedszkolaka. Uniosłam się dumą i powiedziałam: „nie”. Może to nawet było moje pierwsze kłamstwo, które naznaczyło mnie na zawsze jako zimną i kłamliwą sukę, która boi się zdradzać swoich uczuć. To był też pierwszy raz, kiedy chłopak mnie zdradził. A ja uniosłam się dumą i powiedziałam, że nie chcę do niego wrócić, chociaż pragnęłam tego najbardziej na świecie, bardziej niż pachnącej truskawką lalki, którą dostałam miesiąc później od mamy na pocieszenie. Pytał mnie później, czy go kocham. I wtedy też skłamałam.
Trzynaście lat później ten sam chłopak odwoził mnie do domu po szkole i napomknął, że zachowujemy się jak para. Chciałam go pocałować. Chciałam go dotknąć, inaczej niż zwykle. Ale stchórzyłam i po prostu wyszłam z samochodu.
Zadzwoniłam do niego dopiero następnego lata, zaprosił mnie na piwo. Miałam powiedzieć mu, że podobał mi się od dnia, w którym wyznał mi miłość na drewnianej huśtawce przed leżakowaniem, tylko czasem o tym zapominałam, bo największych skarbów nigdy nie zauważamy, gdy cały czas błyszczą nam pod nosem. Miałam mu powiedzieć, że zawsze miałam nadzieję, ale bałam się o ten pierwszy krok. Mieliśmy pójść na piwo, ale wtedy wolałam pieprzyć się z nowo poznanymi facetami w nocnych klubach. To był ten ostatni raz, kiedy nie wykorzystałam swojej szansy.
Miałam 15 lat, kiedy mój ulubiony piłkarz odchodził z klubu, któremu kibicuję. Byłam wtedy na stadionie. Po meczu przechadzał się dookoła boiska wśród owacji na stojąco, bijąc brawo również kibicom. Kiedy przechodził pod trybuną, na której stałam, dostrzegł mnie i miałam wrażenie, że w tej sekundzie uniósł wyżej dłonie. Patrzył na mnie, a ja chciałam krzyknąć: „Ilijan, zostań!”. Nie po to, żeby został, ale po to, żeby nigdy nie żałować, że nie krzyknęłam.
Bo nigdy nie żałujemy tego, co zrobiliśmy. Nigdy. Zawsze rozpamiętujemy tylko te szanse, których nie wykorzystaliśmy, bo zabrakło nam odwagi, by podjąć ryzyko.
Dziś zaproszę go na kawę i wręczę zaproszenie na mój ślub z człowiekiem, którego nie kocham. Nie będzie mnie osądzał, bo tak robią przyjaciele. Przyjdzie z dziewczyną, o którą będę zazdrosna. Zobaczy mnie w białej sukni z pudrowo-różowym makijażem i pomyśli, że jestem naprawdę ładna, i mądra, i znamy się tyle, i wiemy o sobie tak bardzo, i to on i ja powinniśmy tańczyć ten pierwszy taniec. Ale tak nie jest, bo nie wykorzystałam setek tysięcy szans, które zaiskrzyły między nami w przeszłości i każdy z nas jest już na swojej drodze, a one się nie krzyżują.
I wiecie, naprawdę nie chodzi o to, że moglibyśmy być razem i byłoby super, gdybyśmy powiedzieli sobie jedno słowo więcej. Chodzi o to, że nie krzyknęłam. Że patrzyłam, jak odchodzi i widziałam jego spojrzenie, oczekiwanie w jego oczach, i nie krzyknęłam, żeby został. Nawet gdyby odszedł – to nie byłoby ważne. Tylko teraz mam przed oczami tę scenę i głos, który uwiązł mi w gardle, a w nozdrzach czasem czuję zapach samochodu zamiast smaku jego ust.
Zawsze musisz krzyczeć. Nawet jeśli wiesz, że nie zostanie.
Zadanie na dzisiaj: powiedz komuś, że go kochasz. Doceń mamę, odwiedź babcię albo przypomnij to narzeczonemu. Od Walentynek mija tydzień – to dobry moment, żeby pamiętać, że święto zakochanych powinniśmy celebrować codziennie. A jeśli jesteś sama, zaproś na lemoniadę chłopaka, o którym marzysz. Jeśli odmówi, zapomnisz o tym. Jeśli tego nie zrobisz, za dziesięć lat będziesz sobie wyrzucać, że nie poszliście na lemoniadę, kiedy przeczytałaś ten tekst na patibloguje. 🙂
I zawsze chwytaj szansę. Te niewykorzystane ulatują w worek wspomnień i składają ścieżkę, na której każdego kroku będziesz kiedyś żałować.
Bo zawsze już będę zastanawiać się, co by było, gdybym zgodziła się wtedy tańczyć z nim poloneza i przyznała, że go kocham.