O samotności w miłości
Za oknem deszcz, a w moich oczach nie ma już łez. Wypłakałam je z siebie jakieś x lat temu. Dziś mam w sobie permanetny smutek, brak perspektyw i bagaż pełen żalu za spalonymi kartkami kalendarza. Stoję w miejscu i brak mi sił na zmianę. Piszę coraz rzadziej i coraz mniej mam chęci na inspirację światem wokół.
Tego chciałam…
Wiesz, dlaczego byłam szczęśliwa wtedy z Tobą w Gdańsku, w łóżku, na Tobie i pod opuszkami Twoich palców? Bo trochę nie byłam sobą. Trochę udawałam kogoś, kim nie jestem – udawałam, że nie mam wad, świetnie radzę sobie z życiem i jestem dziewczyną, na którą czekałeś całe życie i o której marzą miliony mężczyzn na tym świecie. To nieprawda, ale wtedy chciałam, żebyś wierzył, że jest inaczej, a przez to sama w zaczynałam w to wierzyć. Zaczynałam przyzwyczajać się do Ciebie – i do siebie. Czułam się przeciętna, ale zachowywałam się jak milion dolarów. I gdzieś mi umknęło, ile tak naprawdę jestem warta.
Znów czułam, że mogę wszystko i przestałeś mi wystarczać. Chciałam równać do najlepszych, przeskoczyć własne możliwości; osiągnąć więcej niż kiedykolwiek śmiałam marzyć na głos.
I przestałam się starać. Tak jak teraz.
Najlepsze sukienki wkładam tylko, gdy wychodzę na uczelnię i znów mogą podziwiać mnie pożądliwe spojrzenia studentów rzucane ukradkiem zza kodeksu. Uśmiech chowam tylko na specjalne okazje. Szukam okazji do spotkań z kolegami. Zapraszam ich do domu i podkreślam twarz szybkim makijażem, na którego szkoda mi czasu i brak ochoty na co dzień. Zaparzam swoją najlepszą kawę i wspinam się na wyżyny elokwencji. Chowam nasze wspólne zdjęcia i rękawem niby przypadkiem zmazuję nabazgrane kocham na szybie przy lustrze. Znów maluję się dla innych mężczyzn. Chcę być kochana. Uwodzona. Chcę, by ktoś się o mnie starał – ktoś, z kim mogłabym pójść do łóżka i tego chcieć. Znów wolę szukać innego związku, niż walczyć o swój.
Język miłości
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to wcale nie jest moja wina. To wszystko przez słowa, których mi nie mówisz. To przez kwiaty, których nigdy nie dostałam i wazon z Ikei, który stoi pusty na szafce z Twoimi bokserkami. To dlatego, że nie umiem być przeciętna. I nawet jeśli spałeś z dziwką, która zna na pamięć kamasutrę, chcę usłyszeć, że jestem najlepszą kobietą, którą miałeś w łóżku. Chcę czuć się idealna dla Ciebie. A jeśli w tych zdaniach nie ma prawdy, to nie chcę żyć w kłamstwie, jakim jest nasz związek. Chcę być przez Ciebie kochana – nie tylko lubiana ani pożądana. A dziś więcej czułości widzę w przypadkowym uśmiechu faceta, który stoi obok mnie na przystanku, choć jedziemy inną linią.
Należę do tych, którzy kochają bardziej. I nie do końca złe jest to, że spalam się dla niego, poświęcam siebie, swój czas i swoje emocje – to mój wybór i moja miłość, którą ofiaruję dobrowolnie. Najgorsze jest to, że to wszystko na nic. Że nie mam nic w zamian. Że oddaję mu swoje życie, swoją bliskość i siebie nagą na złotej tacy, ale pewnego dnia on może po prostu odejść. Bo ona ma fajniesze cycki. Bo potrafi słuchać. Bo tak chce. Bo nigdy nie kochał mnie tak, jak ja jego – gotów, by związać się na zawsze i bez wyjątku.
Związek chemiczny
Miłość. Reakcja chemiczna zachodząca w mózgu związana z działaniem fenyloetyloaminy, podniesionym poziomem noradreanaliny i wydzielaniem dopaminy zwanej hormonem szczęścia. To właśnie ta magiczna bomba odpowiedzialna za nasze samopoczucie w stanie zakochania. Motyle w brzuchu, rozkosz, euforia. A potem to mija. I czasem, gdy opada czar wzajemnej fascynacji, zostaje tylko spopielone pogorzelisko – pustka, otchłań wypalona żrącym uczuciem, które kiedyś porywało, a dziś zabrało ze sobą cząstkę Ciebie. I wtedy jest czas na rozwód, czas na nieodzywanie się do siebie, czas na nieprzebywanie ze sobą w kuchni, choć kiedyś uprawialiście seks na blacie obok usmażonej jajecznicy. Bo miłość jako reakcja chemiczna jest złą definicją miłości. To tylko na chwilę. Prawdziwy, mocny i trwały związek można zbudować tylko na solidnych fundamentach – przyjaźni, szacunku, wspólnych pasjach i różnicach, z których umiecie się śmiać. Kiedyś uczucie się zmieni, ale pozostaną zobowiązania – dzieci, przysięga albo umowa cywilno-prawna zawarta przed urzędnikiem, którą cholernie trudno odkręcić. Jasne, możesz robić, co chcesz, ale chyba nie po to zakłada się rodzinę, żeby potem ją zniszczyć. Miłość dla mnie to umiejętność przeżycia ze sobą 50 lat tak, żeby widząc tą samą twarz drugiej osoby codziennie rano, nie chcieć wypchnąć jej przez okno. Po prostu trzeba się kochać. Nawet gdy fenyloetyloamina zniknie.