Ostatni gorzki shot i lukier ze wspomnień
Ja. Ty. Światła miasta nocą. Nasze dłonie mijają się gdzieś obok siebie. Nie mam odwagi dotknąć Twoich palców, choć bardzo pragnę poznać fakturę Twojej skóry. Czuję Twoje ciepło, nie słyszę słów. Mówisz mi o miejscach, do których chętnie byś mnie zabrał, gdybym jutro nie wychodziła za mąż.
Zerkam na Ciebie kątem oka. Twoje oczy śmieją się dziś niebezpiecznie; chwilami błyska w nich lęk i niepewność. Czy wiesz, że właśnie tracisz mnie bezpowrotnie, choć nigdy tak naprawdę nie miałeś? Wystarczyło jedno zdanie więcej, mniej niedopowiedzeń i trochę gestów, które dla odmiany zrozumiałabym od razu. Wystarczyłoby, gdybym wtedy w samochodzie zapytała wprost. Bo jeśli byś mnie odrzucił, nic by się nie stało. Po prostu żylibyśmy dalej. A dzisiaj czuję, że bardziej wegetuję, myślami błądzę po pożółkłych kartkach kalendarza i celebruję swoje marzenia, zamiast żyć i kochać życie.
Dlatego nigdy, przenigdy nie bój się zawołać kogoś, kto odchodzi. Nawet jeśli wiesz, że nie zostanie – inaczej do końca już żałować będziesz, że nie krzyknąłeś.
Prawda? Nie patrz tak na mnie. Zawsze lubiłeś, gdy mówiłam mało, lecz treściwie – czytałeś wszystkie moje teksty i każdy szczerze chwaliłeś. Powiedzieć Ci, jak skończę tę opowieść? Pójdziemy do Ciebie, wypiję drugie piwo na pusty żołądek, obowiązkowo. Usiądziemy na kanapie pod oknem, wspominając stare czasy. Nie usłyszę nic oprócz naszych śmiechów; zobaczę tylko Twoje usta i je pocałuję. Dotknę guziki Twojej fioletowej koszuli, rozepnę pasek od spodni i zrobię coś, po czym jutro nie będę mogła spojrzeć w lustro. Ale oboje wiemy, że to zrobię. A potem wrócę, spakuję walizkę i ucieknę od wyrzutów sumienia.
Siedzę dziś w shot barze na wrocławskiej starówce i świętuję mój wieczór panieński – samotnie, tak jak lubię najbardziej. Mam czas na powolne snucie ulotnych myśli i fantazje, które nigdy się nie spełnią. Za chwilę poproszę barmana o jeszcze dwie kolejki, a potem, gdy poczuję przyjemne ciepło krążące w moich żyłach, lekki szum w głowie i miłe znieczulenie, po prostu stąd wyjdę. Stanę na oświetlonym barwną iluminacją moście i wezmę głęboki oddech. Stres zostawiłam w barze trzy kolejki wcześniej. Przede mną kamienica, w której mieszkasz. Wejdę po stromych stopniach na pierwsze piętro, pierwsze drzwi po lewej, drugi pokój od końca korytarza i zapytam, czy mnie kochałeś.
I naprawdę nie chodzi o to, co odpowiesz. Po prostu muszę wiedzieć, bo inaczej umrę z niepewności.
Ty pytałeś o to pierwszy, pamiętasz? W przedszkolu. Doskonale pamiętam, na której ławce powiedziałeś mi, że Ci się podobam. Miałam wtedy bluzkę zafajdaną lodem śmietankowym i ręce brudne od piasku. Chwilę wcześniej pchnąłeś Bartka na drabinki, bo biegnąc, nie zauważył mnie, przewróciłam się i lód wyleciał mi na chodnik. Od tego dnia oficjalnie byliśmy parą, a potem uniosłam się dumą i nigdy nie potrafiłam powiedzieć Ci, że znów chcę z Tobą być…
Zakochałam się w Tobie i nie wiem, co z tym zrobić. Bo wiem, że to nic nie znaczy. To tylko na chwilę. To tylko tęsknota za naszą przyjaźnią, migawki z ostatnich dwudziestu lat, w których zawsze byłeś obok mnie. Bo miłość to deklaracja. Zobowiązanie. To nie żadna magiczna, niewidzialna siła, która przyciąga do siebie dwoje wybranych ludzi i zatrzyma razem już na zawsze. Miłość to postanowienie, że nie odejdę od drugiej osoby, choćby znudziło mi się tkwić u jej boku. Miłość to ciągła praca, gotowość do walki, zgoda na poświęcenie. Miłość to świadomość, że nie mogę nigdy chcieć się wycofać.
Jutro wychodzę za mąż za innego człowieka i zacznę pisać nową historię, ale dzisiaj chcę zapytać Cię, czy mnie kochałeś. Krzyknę – tylko po to, by usłyszeć, że nie zostaniesz. W przeciwnym razie będę żałować tej chwili w samochodzie już do końca życia.
A teraz Ty powiesz zdanie, które zamknie kolejny rozdział w moim życiu…